Reforma edukacji, przeprowadzona przez rząd PiS, miała być dla samorządów całkowicie bezkosztowa. Tak zapewniała minister edukacji Anna Zalewska, jednak prawda okazała się zupełnie inna.
Ponad 20 milionów złotych wydała Łódź na rzekomo bezkosztową reformę edukacji. Sama likwidacja gimnazjów kosztowała miasto ponad 16 milionów złotych, adaptacja pomieszczeń i zakup pomocy dydaktycznych dla klas VII-VIII to kolejne 2,5 miliona złotych, a odprawy zwalnianych nauczycieli to niespełna 2,4 miliona złotych.
W tej sytuacji władze Łodzi postanowiły dołączyć do 12 miast Unii Metropolii Polskich, które w sądzie zamierzają domagać się od Ministerstwa Edukacji Narodowej zwrotu kosztów reformy, a te są niemałe. Oprócz Łodzi o zwrot kosztów reformy domagać będzie się Gdańsk, który wydał na ten cel 70 milionów złotych, Poznań, którego reforma kosztowała kilkanaście milionów złotych, czy Rzeszów, dla którego reforma oznaczała wydatek dodatkowych 7 milionów złotych.
" Pozew dotyczy wyłącznie wydatków, jakie poniosły samorządy w związku z reformą edukacji, bo to samorządy sfinansowały tę fanaberię rządu. Subwencja oświatowa i jej niedoszacowanie nie ma tutaj nic do rzeczy. Ostateczna kwota, jakiej będziemy się domagać, może ulec zmianie, ponieważ tegoroczne wydatki są tylko szacunkami, ale każdy wydatek, każdą złotówkę przed sądem udowodnimy" - powiedział Wiceprezydent Miasta Łodzi Tomasz Trela.
Do pozwu zbiorowego, którego inicjatorem był samorząd warszawski, dołączy m.in. Łódź, Poznań, Gdańsk, Rzeszów czy Białystok.
"Wolałbym te 20 milionów wydać na dodatki dla nauczycieli, dalsze unowocześnienie szkolnego wyposażenia, czy inne potrzeby łódzkiej edukacji, a nie na finansowanie bezsensownych pomysłów obecnego rządu" - dodał Wiceprezydent Trela.